Pewnego grudniowego dnia, kiedy zbliżały się święta Bożego Narodzenia, moja przyjaciółka Anna opowiedziała mi swoją historię o dawnych przygotowaniach do tych szczególnych świąt.
Dzieciństwo i młodość spędziła na wsi na ziemiach odzyskanych, gdzie po wojnie osiedlali się ludzie z różnych stron naszego kraju. Każdy z nich przywiózł ze sobą swoje przeżycia i obyczaje świąteczne.
Postanowiłam je spisać pt.: Cały dom pachniał świętami.
Za przymkniętymi powiekami zmęczonej porządkami Anny przewijały się obrazy z tamtych lat, kiedy mieszkała
w domu rodzinnym na wsi.
Święta Bożego Narodzenia miały wtedy charakter przede wszystkim religijny, a zwyczaje z nimi związane były wielką magią. Wigilia to dzień poprzedzający wielkie wydarzenie, do którego przygotowywano się zarówno fizycznie, jak i duchowo. Cały dom musiał być wypucowany, a dusze oczyszczone w czasie spowiedzi w kościele.
Dziś wigilią nazywa się spotkania opłatkowe, często na długo przed świętami, które nie mają nic wspólnego
z dawnym oczekiwaniem na pierwszą gwiazdkę na niebie. Mrugająca gwiazdka na niebie była hasłem do rozpoczęcia wieczerzy, a zbliżająca się północ do wyruszenia na Pasterkę.
Ojciec pozwalał śpiewać kolędy dopiero po kolacji, przy zapalonych świeczkach na świerkowej choince przyniesionej rano prosto od leśniczego. W pomieszczeniu opalanym piecem węglowym, zapach lasu wydobywał się z każdej igiełki świerkowego drzewka. Mieszał się z zapachem wypastowanych podłóg, upieczonych ciastek zawieszanych na gałązkach przy pomocy nitki. Po kilku dniach ciastka nabierały wilgoci i spadały ku radości dzieci, bo zrywanie czegokolwiek z choinki było zabronione aż do święta Trzech Króli.
Na choince, oprócz ciastek, wieszano cukierki, jabłka koniecznie małe i czerwone tuż przy pniu oraz orzechy owijane w sreberka. Poza tym zawieszano wszelkie ozdoby ręcznie wykonane prawie ze wszystkiego przez rodzeństwo
i mamę, która potrafiła z karbowanej bibuły robić piękne kwiaty. Oczywiście choinka była ubierana w wigilię, a ubieranie jej wcześniej uważano za brak obyczajności.
Od rana na piecu gotowały się postne potrawy wigilijne, bo post ścisły obowiązywał w tym dniu od samego świtu. Można było zjeść kawałek chleba i popić herbatą, a małe dzieci mlekiem. Nic dziwnego, że kiszki skręcały się pod wpływem zapachów wydobywających się spod pokrywek.
W czasie wieczerzy po modlitwie i połamaniu się opłatkiem, wszystko bardzo smakowało i szybko znikało z talerzy.
Rodzice pochodzący z dawnej Galicji nie przywieźli ze sobą zwyczaju ustawiania dodatkowego nakrycia. Rodziny były wielodzietne i na stole nie było już miejsca na dodatkowy talerz. Zwyczaj ten przyszedł do jej rodziny wiele lat później, kiedy rodzeństwo rozjeżdżało się po świecie zakładając własne rodziny.
Na ziemiach odzyskanych, gdzie osiedlali się ludzie z różnych stron Polski, w każdym domu przygotowywano różne potrawy.
W domu Anny na pierwsze danie obowiązkowo była kapusta z grochem zagryzana kromką chleba własnej roboty, która tylko w ten dzień smakowała w sposób niezwykły. Barszcz z uszkami, fasolka jasiek z suszonymi śliwkami, pierogi z kapustą i grzybami, ziemniaki z sosem grzybowym i śledź marynowany. Karp czy inna ryba smażona pojawiła się o wiele później, kiedy Anna już pracowała i mogła je kupić w pobliskim miasteczku. Na koniec wieczerzy był kompot z mieszanki suszonych owoców, nazywany przez ojca galasem.
Rodzice opowiadali, że przed wojną śledzie z beczki były dla biedaków, bo były tanie i łatwo dostępne w każdym żydowskim sklepie. We dworach szlacheckich, królowały ryby słodkowodne łowione w ich własnych stawach.
Podawano tam dwanaście dań, które należało spróbować, aby zapewnić sobie dobrobyt w następnym roku.
Dlatego w domu Anny podawano do ziemniaków grzybki marynowane, ogórki kiszone, buraczki, a także kiszoną kapustę, żeby zwiększyć ilość potraw. Po wieczerzy ojciec, a później starszy brat zabierał resztki ze stołu dla zwierząt,
bo nic nie mogło się zmarnować. Nawet tak zwane zlewki otrzymywały świnie na kolację, bo wtedy nie używano na wsiach płynów do mycia naczyń.
Kiedy Anna była mała wierzyła w to, że zwierzęta mówią w tę noc ludzkim głosem. Nigdy nie odważyła się sama pójść do stajni, żeby to sprawdzić. Ci którzy tam byli, bajdurzyli o tym każdego roku i wymyślali różne historie, żeby straszyć najmłodszych. Anna lubiła zwierzęta i wolała sama wyobrażać sobie, co one mówią i jakie mają życzenia.
Świnia zabita na święta, oznaka dobrobytu w czasach jej dzieciństwa, nie miała już nic do powiedzenia, wydając ostatni kwik, w dramatycznym momencie jej życia.
W Wigilię od samego rana królowały różne przesądy. Jaka Wigilia taki cały rok –powtarzali sobie nawzajem sąsiedzi. Broń Boże, żeby w ten dzień do domu zawitała kobieta, jako pierwsza osoba odwiedzająca, bo wtedy cały następny rok był nieudany. Dzieciom zabraniano się kłócić, bo będą to robiły przez cały rok. Przykazywano, żeby były grzeczne, posłuszne i pracowite. Nie wolno było niczego podkradać i próbować.
Ze strychu obowiązkowo przynoszono garść siana pod obrus, które potem zanoszono krowom, żeby dawały dużo dobrego mleka. W domach rodzinnych jej rodziców stawiano w kącie izby niewymłócony snopek zboża, co miało zapewnić urodzaj i obfite zbiory.
Zawieszanie jemioły pod sufitem nie było w zwyczaju jej rodziny, może dlatego, że nie rosły w okolicy. Teraz można ją kupić na ulicy, gdzie panuje nastrój świąteczny już od początku adwentu, co zdaniem Anny psuje całą magię tego okresu i powszednieje. Szczególną oznaką powodzenia w następnym roku, była wizyta kolędników po wieczerzy lub w czasie trwania świąt Bożego Narodzenia. Poczęstunek i grosik dany kolędnikom, zapewniał ich życzliwość i zapowiedź wszelkiej pomyślności.
O północy w najbliższym kościele oddalonym o dwa kilometry, odbywała się Pasterka, na którą szli ludzie z ochotą
i nie narzekali, że za daleko.
Mimo zakazu księdza, picie alkoholu do wieczerzy nie było wyjątkiem. Jego skutki można było poznać po zapachu
i głosie uczestników, którzy śpiewali kolędy pod chórem, jak mogli najgłośniej fałszując niemiłosiernie. Zdarzało się, że jakiś nieszczęśnik oddawał wieczerzę pod przydrożnym drzewem, ku zgorszeniu innych, bardziej wstrzemięźliwych.
Świat się zmienia bezpowrotnie i czar dawnych świąt Bożego Narodzenia także. W małych mieszkaniach blokowisk nie ma już miejsca na prawdziwą choinkę prosto z lasu. Wysuszone centralnym ogrzewaniem powietrze, zabija większość zapachów natury, a kuchenne przeszkadzają sąsiadom, choćby były jedynym wspomnieniem tamtych dni. Dobrze jest mieć wspomnienia westchnęła Anna otwierając oczy.
Zabrała się do sprawiania karpia, którego rodzina uwielbiała w każdym jej kulinarnym wydaniu.
Wesołych Świąt dla ludzi dobrej woli i przyjaznych dla zwierząt.
Pozdrawiam Teresa W.