Pod koniec czerwca, kiedy słońce stanęło już nad Zwrotnikiem Raka, urodziło się Lato. Pluskało się w strugach deszczu, jak noworodek myty przez przyjazne ręce położnej. Z nieba lały się hektolitry wody, jakby anioły opróżniały niebiańskie beczki życiodajnej cieczy. Chmury nabrzmiałe do granic wytrzymałości spuszczały na ziemię prawie całą zawartość swojej objętości. Topiły wszystko, co znajdowało się w zasięgu rozlewającej się wody. Do deszczu przyłączał się porywisty wiatr, który przeradzał się w huragan, tworząc trąby powietrzne. Siał na swej drodze ogromne spustoszenie, załamując serca ludzi swoją nieokiełznaną potęgą. Nie zważał na przerażenie, lamenty i łzy ludzkie, robił to, co potrafił najlepiej, po prostu szalał. A przecież czasami był miłym wietrzykiem, chłodzącym rozpalone twarze. Oczekiwanym szczególnie przez żeńców, zmęczonych pracą na polach w upalne dni zbiorów.
Ochładzał osmalone ciała wczasowiczów wylegujących się na piaszczystych plażach. Wiatr jest zawsze w swoim żywiole i nie obchodzą go następstwa jego działań dobrych czy złych. Nawet najmilsze lato musi się poddać deszczom, wiatrom czy palącemu słońcu – muszę się z tym pogodzić – pomyślało sobie z westchnieniem i poszło przeglądać ogrody, pola, lasy i łąki.
– Ludzie pierwotni bali się żywiołów, a ludzie współcześni boją się siebie nawzajem – rozmyślało na głos młodziutkie pulchne lato.
– Złorzeczą żywiołom, nie znając woli Stworzyciela Wszechrzeczy. Planeta ziemia rządzi się swoimi prawami, choć obwiniają siebie za niszczenie jej bardziej lub mniej świadomie. Buntują się, a powiedzenie: „Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba” – już dawno odesłali w niepamięć.
O tym wszystkim wiedziało od urodzenia i robiło co mogło, żeby pozbyć się wszystkiego, co zakłóca oczekiwania wakacyjnych wspaniałości. Miało przecież tyle do zrobienia na ziemi. Opalić wczasowiczów na czekoladkę, zrumienić jabłka w sadach, pomóc kłosom dojrzeć na pniu i całe mnóstwo innych czynności.
– Ludzie nie mają pojęcia, ile spraw mam do załatwienia w okresie mojej działalności – rozmyślało lato, coraz bardziej rozpalone słońcem. Burze już się uspokoiły i nadszedł czas spiekoty, wibrującego w słońcu powietrza, raju dla wszelkiej flory i fauny. Wszystko tętniło życiem, rozmnażało się, dojrzewało i rozsiewało kuszące zapachy.
– Tyle barw wokoło i muzyki wytwarzanej przez chmary przeróżnych owadów. Tego wszystkiego, nie spotyka się w innej porze roku – myślało lato z dumą, wylegując się na ciepłym dywanie polnych kwiatów. Najważniejsze są pszczoły, cudowny wytwór wyobraźni Stworzyciela. To one, maleńkie, zwinne i najbardziej pracowite pod słońcem, miały tony nektaru do zebrania. Robotnice uwijały się przy zbiorach już od wiosny, znosząc do uli nektar z łanów rzepaku, słodkich kwiatów, spadzi mszyc na liściach i igłach sosen.
– Robią to każdego roku dla ludzi, tak często nieświadomych, jak bardzo matka ziemia o nich dba.
– Pójdę jeszcze do lasu, zobaczę jak się mają grzyby i moje ukochane drzewa, połamane przez nieznośne wichury – gwarzyło sobie na głos.
– Ojej! – Ile tu zniszczeń, ludzie będą robili porządki przez całe lata. Cóż mogę zrobić w obliczu takiego kataklizmu – myślało ze smutkiem, patrząc na wiatrołomy, oberwane gałęzie drzew, zmierzwione głowy krzewów.
– Może już pora posadzić nowy las – przemknęła mu przez głowę zbawienna myśl.
– Drzewa młode, giętkie opierają się najsilniejszym wiatrom – dumało z posępną miną, depcząc czerwone muchomory.
– Te zawsze rosną nieproszone, ktoś je zjada skoro rosną, a borowików jak na lekarstwo. Grzybnie czekają na deszcz, który zapowiadacze pogody odganiają bezmyślnymi słowami, zapewniając widzów o słonecznej pogodzie. Zapominają o tym, że przyroda potrzebuje wilgoci – krzyczało na głos, zdając sobie sprawę z tego, że i tak nikt go nie słyszy.
Lato
Dziecię Wiosny
Przyjaciółki kochanków
Nie wie kto w rozkoszy
Obdarzył ją potomkiem
Zrodzone z Miłości
Z bratem Słońcem pieści
Nagie torsy letników
Rozgrzewa do czerwoności
Skóry człowiecze na plażach
Zamienia w czekoladki
Blade lica białasów
Skąpi niebiańskiego napoju
Ukochanej Matce ziemi
Udaje że nie widzi
Jak umiera z pragnienia
Tak się nie robi naturze
Ludziom kochającym Lato
Wszak oprócz chleba
Potrzebny przyjaciel Cień
Dla wytchnienia
I życiodajna woda.
Kochane Lato
Jeszcze tyle dni przed tobą
A wody słodkiej wciąż brak
Pola wysuszone na popiół
W rzekach rybki śnią o
Kropelkach łez kapiących
Z oczu chmur deszczowych
Nie masz znajomości w niebiosach?
Nie możesz poprosić kogo trzeba?
O życiodajny płyn z nieba
Dla spalonej ziemi
Matki naszej żywicielki
Którą co tu kryć
Zniszczyliśmy sami
– inteligentne SSAKI
Burza
Ranek pachniał deszczem
stado wróbli wrzeszczało
będzie kąpiel !!!
zaspane słońce przecierało oczy
widok ciemnych bałwanów
pędzących w stronę świetlistej buzi
przerażał
zwiększenie mocy promieni
nie powstrzymało nawałnicy
kłęby chmur gnane wiatrem
zbliżały się
nabrzmiałe wilgocią
zmęczone do granic
upuszczały nieśmiało kroplę
po kropli na spragnioną ziemię
zachęcone spadaniem
ruszyły z impetem
tworząc mini akweny
do pluskania
dla ptactwa … i dzieci
na granacie chmur
błyskawice raz za razem
popisywały się dziwnymi kształtami
zapraszały do pokazu
ogłuszające grzmoty
jakby przetaczały kamienie
po betonie niebios
wszystko co żyje chowało się
przed żywiołem
rządzonym prawem natury.
Nawałnica
Przyleciała w towarzystwie
Niszczycieli z nieba
Potargała włosy drzewom
Starym połamała pieńki
Pozrywała dachy domów
Podtopiła wsie ogrody
Postraszyła głośnym grzmotem
Chciała przecież podlać pola
Wysuszone ciepłym słońcem
Umyć buzie letnim kwiatom
Pozamiatać zeschłe liście
Lecz tym razem jej nie wyszło
Zapomniała o umiarze
Sypiąc gradem gdzie popadnie
Przy okazji coś zniszczyła
Przecież to ją nie obchodzi
Flora wkrótce się odnowi
Wkrótce ludzie jej wybaczą
Promyk słońca łzy osuszy
Delikatność i łagodność
To nie domeny nawałnic
Klapsy
Lato dostało klapsa od Burzy
Za skwary posuchy brak wody
Wicher potargał mu włosy
Postrącał dachy ludziom
Ulewy zmyły mu głowę
Zniszczyły mosty i drogi
Uspokój się Lato bo…?
Wkrótce Jesień przyjdzie i…?
Przefarbuje Cię na RUDO
Zobaczysz kto rządzi światem!
– Och! – Jestem już zmęczone – ziewnęło ze smutkiem – skoro gadam do siebie. Jeszcze tylko pożegnam ptaki, które robią sobie sejmiki na drutach przed odlotem do ciepłych krajów.
Utrudzone, nabrzmiałe od wszelkich owoców matki ziemi, oddało się w ręce dumnej z niego jesieni.
– Odpocznę, nabiorę sił i zanim minie zima, wiosna znów mnie urodzi jako świeżutkie, rumiane i chętne do pracy dziecię, najmilszej pory roku – pomyślało, ziewnęło i zamknęło oczy.
– Śpij spokojnie – szeptała jesień układając go na leśnym runie – otulę cię kolorowymi liśćmi twoich ukochanych drzew, a moja siostra zima, przykryje cię kołderką z białego puchu. W barwnych snach powędrujesz do ciepłych krajów, gdzie również jesteś oczekiwane.
Przysłowia polskie
– Lato zarobi, zima zje.
– W początku lata poranne grzmoty są zapowiedzią rychłej słoty.
– Lipcowe upały, wrzesień doskonały.
– Upały lipcowe wróżą mrozy styczniowe.
– Czego sierpień nie uwarzy, wrzesień tego nie upiecze.
– W pierwszym tygodniu sierpnia pogoda stała, będzie zima długo biała.
Pozdrawiam Teresa W.